UWAGA. Ten serwis wykorzystuje pliki cookies (tak zwane "ciasteczka"). Wszystkie zasady ich używania wraz z informacjami o sposobie wyrażania i cofania zgody na używanie cookies, opisaliśmy tutaj.
Upadek Bartosza obserwowała opiekunka Bereniki. W pewnym momencie stała się również opiekunką ojca dziewczynki. Była to samotna kobieta, o imieniu Beata, około czterdziestoletnia, nie wyglądająca na swój wiek, zadbana i zachowująca się w ten sposób, jak zachowują się ludzie zadowoleni z życia. Było jej żal pracodawcy i dlatego nie pytając o podwyżkę, o swój czas wolny i cokolwiek innego przejęła regularne obowiązki pani domu. Prała, sprzątała, gotowała. Znała też PIN do karty bankomatowej Bartosza i gdy potrzebowała pieniędzy na zakupy, wsadzała Berenikę do wózka i szła z nią do bankomatu. Dla siebie nie wzięła ani grosza poza jednym wyjątkiem w dniu, w którym poznała wspomniany PIN.
- Panie Bartoszu - zwróciła się do pracodawcy. – Dzisiaj jest dzień wypłaty.
Badecki siedząc na kanapie wskazał portfel leżący w biblioteczce.
- Weź sobie...
Portfel był jednak prawie pusty.
- Tu jest tylko dwieście złotych...
- Karta... – powiedział to tak, jakby nie chciało mu się ust otwierać i zmuszał się do mówienia.
Kobieta wyjęła kartę bankomatową podeszła do mężczyzny i wyciągnęła w jego kierunku rękę chcąc mu podać prostokątny kawałek plastiku. Bartosz nawet nie drgnął. Po chwili powiedział:
- Jedenasty wrzesień...
Pielęgniarka nie wiedziała o co mu chodzi i wciąż stała z wyciągniętą ręką.
- J_e_d_e_n_a_s_t_y w_r_z_e_s_i_e_ń - powtórzył bardzo powoli, ale z większą energią. – Dzień urodzin Basi. Jedenasty wrzesień. PIN jeden, jeden, zero, dziewięć.
Jako pielęgniarka powinna się zorientować, że stan w jakim znajduje się Bartosz, to ciężka depresja. Była jednak przede wszystkim kobietą, a to spowodowało, że widziała jedynie cierpienie, które jest naturalne w takich przypadkach. „Dlaczego mnie nikt tak nigdy nie kochał” myślała z żalem i zazdrością. Jednocześnie podziwiała Badeckiego. Widziała w nim mężczyznę jedynego w swoim rodzaju, niepodobnego do tych, którzy do tej pory przewinęli się przez jej życie.
Którejś nocy Beata usłyszała majaczenia. Bartosz wykrzykiwał imię zmarłej żony. Sen musiał być koszmarem, bo z wielu niezrozumiałych słów dało się jeszcze wyłowić „nie uciekaj” i „kocham”. Kobieta początkowo chciała obudzić doktora i uwolnić go od okropnego snu. W pewnym momencie poczuła impuls, który można by nazwać instynktem macierzyńskim. Położyła się obok mocno przytuliła. Ten przestał rzucać się na łóżku i umilkł, by po chwili wypowiedzieć przez sen kolejne słowa. Tym razem spokojnie, z radością, jakby z troską o czyjś byt.
- Basia... jesteś..
.Spis treści Następna strona Zapisz się
Udostępnij tę książkę lub polub nas na facebooku lub google +